Nie odejdzie od pacjenta, gdy nie ma pewności, że ten jest bezpieczny i nie liczy się to ile godzin spędzi w kombinezonie, masce, goglach, rękawiczkach. O kolegach ze Szpitala Tymczasowego w Tragach Kielce mówi w samych superlatywach i podkreśla, że na sukces związany z wyleczeniem pacjenta z COVID-19, składa się praca interdyscyplinarnego zespołu. Doktor nauk medycznych Michał Domagała specjalista anestezjologii i intensywnej terapii, medycyny bólu oraz toksykologii klinicznej, Koordynator ds.Intensywnej Terapii w Świętokrzyskim Szpitalu Tymczasowym.
Ile godzin średnio spędza Pan Doktor w środkach indywidualnej ochrony osobistej?
Tyle ile potrzeba. Nie liczę tych godzin, bo nie warto. Nie wyobrażam sobie sytuacji, żeby skończyć pracę i wyjść, w chwili gdy coś złego dzieje się z pacjentem. Pozostaje w,, części brudnej oddziału” do momentu gdy uważam, że mój pacjent jest bezpieczny i nic złego się nie wydarzy.
Co jest trudniejsze w pracy z pacjentem z COVID-19, zmęczenie fizyczne czy psychiczne?
Psychiczne, dlatego trzeba mieć wentyl bezpieczeństwa na to wszystko, co widzimy w codziennej pracy. Od lat prowadzę aktywny tryb życia, muszę zmęczyć się fizycznie, żeby zgasić pewne emocje, pandemia tego nie zmieniła.
Jacy pacjent trafiają na intensywną terapię?
Z niewydolnością wielonarządową…
Repertuar naszych pacjentów jest szeroki, bo my nie mamy tak na prawdę możliwości aby przewidzieć, czy chory, który w tej chwili jest we względnie stabilnym stanie, za chwilę nie znajdzie się w stanie krytycznie ciężkim. Są też sytuacje odwrotne, pacjent przyjeżdża umierający, a na skutek zastosowanego intensywnego leczenia, mamy dobry efekt końcowy.
Czy pacjenci, którzy trafiają do szpitala w trzeciej fali pandemii, różnią się od chorych z pierwszej i drugiej fali?
Szczepienia spowodowały, że teraz mamy młodszych pacjentów, niż miało to miejsce do tej pory. My sami też mamy inne podejście do leczenia, więcej wiemy o infekcji COVID-19, niż wiedzieliśmy rok temu, mamy więcej wytycznych i badań, więcej możliwości terapeutyczno-leczniczych, sami jesteśmy zaszczepieni i mamy dużo więcej sprzętu do dyspozycji.
Pojawiają się informacje, że większości pacjentów, podpiętych do respiratora, nie udaje się uratować?
To nie jest do końca prawda. Mamy obecnie 60- letniego pacjenta, którego w przyszłym tygodniu chcemy wypisać do domu. Po infekcji COVID-19 jego płuca są tak zniszczone, że nie nadaje się do odłączenia od respiratora, choć jest w pełnym kontakcie logicznym, sam spożywa posiłki, pije. Dlatego taki pacjent zostanie włączony do programu wentylacji domowej respiratorem. Te urządzenia są prostsze niż te, które mamy w szpitalu, a po przeszkoleniu, chorym będzie opiekować się rodzina. Po kilku miesiącach, być może odłączymy go od respiratora …
Jak wygląda życie pacjenta, po opuszczeniu intensywnej terapii?
O tym, aby możliwe było osiągnięcie sukcesu, w postaci wypisu pacjenta, potrzebujemy skoordynowanej współpracy lekarzy, pielęgniarek, ale także pomocy m.in.: salowych, obsługi technicznej i wielu innych osób.
Pacjent po wyjściu z intensywnej terapii nie jest osobą, z zakończonym procesem leczniczym. Niejednokrotnie wymaga wsparcia psychologicznego, czy pomocy fizjoterapeuty.
Ale w pewnym momencie procesu leczenia, pacjent ma większą korzyść z opuszczenia intensywnej terapii, niż z dalszego pozostania w szpitalu, gdzie praca trwa całą dobę, w nocy świeci się światło, są przyjęcia innych chorych. Niestety część pacjentów umiera, widzą to pozostali – przytomni. Chorzy nie wiedzą jaka jest pora dnia, po jakimś czasie, tracą poczucie rzeczywistości. My po dyżurze wracamy do domów, oni tam są, przecież niektóre hospitalizacje trwają kilka miesięcy. W moim oddziale każdy przytomny pacjent otrzymuje leki przeciwdepresyjne.
W dobie pandemii, rodziny utraciły w dużym stopniu możliwość kontaktu z chorym. Powrót pacjenta do domu, najczęściej działa stymulująco i pozytywnie wpływa na dalsze leczenie.
Kto ma wpływ na to, by pacjenci nie trafiali do szpitala zbyt późno? Co oznacza, że pacjent trafia do Was zbyt późno?
Statystyki pokazują, że w momencie, gdy dostajemy pacjenta z niewydolnością jednego narządu, szanse na jego wyleczenie są zdecydowanie wyższe, niż gdy trafia do nas pacjent z rozwiniętą niewydolnością wielu narządów. Zdecydowanie lepiej leczy się pacjenta w oddziale intensywnej terapii na przykład z izolowaną niewydolnością układu oddechowego, ale jeżeli ma jeszcze dodatkowo niewydolność krążenia, uszkodzenie nerek, zaburzenia w układzie krzepnięcia, to szanse na to, że go uratujemy są zdecydowanie niższe.
Czym się różni praca tutaj od pracy w szpitalu stacjonarnym?
Powstało zupełnie nowe miejsce na mapie lecznictwa. W lokalizacji, gdzie dotychczas odbywały się wystawy powstał szpital. Budynek, który nie miał nic wspólnego z medycyną, nagle zupełnie się przeobraził: stanęły ścianki, instalacja tlenowa, przyjechało mnóstwo sprzętu medycznego…a na końcu pacjenci. Przez pierwsze trzy dni się organizowaliśmy, żeby mieć wszystko co jest nam potrzebne. Startowaliśmy z założeniem, że w szpitalu tymczasowym mają być leczeni pacjenci w lżejszym stanie, co okazało się zupełną nieprawdą. Bo przecież każdy pacjent, w pierwotnie dobrym stanie klinicznym, na skutek progresji choroby, może się pogorszyć. W ostatnim czasie na intensywnych terapiach w regionie nie ma wolnych miejsc, my takiego pacjenta nie mamy gdzie oddać, więc prowadzimy proces leczniczy tak samo jak w szpitalu stacjonarnym. W placówce tymczasowej mamy dokładnie te sam zestaw leków, sprzętu. Największą wartością tego miejsca jest kadra. Spotkała się tu fantastyczna grupa ludzi z wielu ośrodków: ambitnych, którzy lubią swoją pracę, nie boją się, nie kalkulują i są w stanie dużo poświęcić, aby odnieść sukces – nie pozwolić umrzeć pacjentowi.
Dziękuję za rozmowę